foto1
foto1
foto1
foto1
foto1
Z przyjemnością witamy na oficjalnej stronie Szkoły Podstawowej im. Henryka Sienkiewicza w Łysych i zapraszamy do jej poznania. Jest to strona poświęcona szkole - jej uczniom, nauczycielom oraz rodzicom a także osobom zainteresowanym życiem naszej szkoły. Liczymy, że dzięki częstym odwiedzinom witryny, łatwo będzie zorientować się, czym żyje nasza społeczność i jakie sukcesy odnoszą uczniowie.

Szkoła Podstawowa im. H. Sienkiewicza w Łysych

Nasza szkoła przystąpiła do drugiej części projektu „Przerwany Marsz”. Będą to „Pamiętniki
Pokoleń”
– prowadzone przez uczniów wywiady ze swoimi dziadkami lub pradziadkami albo innymi
osobami, które odpowiedzą na pytanie, jak wspominają wrzesień 1939 roku, czasy wojny, a także
jacy byli wtedy młodzi ludzie. Utrwalone w ciekawy sposób rozmowy i wspomnienia staną się
częścią wspólnej publikacji.

Ostatnio w naszej szkole gościliśmy Panią Mariannę Nicewicz (86 lat) i Pana Stanisława Samula
(91 lat). Spotkali się z nimi uczniowie kl. Va, VIIa, VIIb.

Poniżej zamieszczamy krótki wywiad z nimi.

Jest nam ogromnie miło Państwa gościć. Proszę powiedzieć, ile lat miała Pani (Pan), gdy wybuchła wojna?

Pani Marianna: Miałam 6 lat. Za rok miałam iść do szkoły. Niestety, nie poszłam, wojna mi nie pozwoliła. W szkołach stacjonowało wojsko. Na szczęście moje rodzeństwo umiało czytać i pisać. To ono mnie uczyło w domu.

Pan Stanisław: Miałem 10 lat, uczyłem się w Tyczku. 1 września 1939 r. nauka została przerwana, już nigdy nie wróciłem do szkoły. Po wojnie musiałem zająć się gospodarstwem. Skończyłem tylko trzy klasy.

Pani Marianna: Ja pochodzę z Łączek, przed wojną wieś ta graniczyła z Turoślą, która była wtedy niemiecką miejscowością. Często przyjeżdżały do nas Niemki, które kupowały od nas różne towary. Zachowywały się dość przyjaźnie. Wszystkie dzieci chętnie się im przyglądały, bo wcześniej nikt z nas nie widział roweru z ramą, a one takimi jeździły.

Czy pamiętają Państwo ten moment wybuchu wojny?

Pani Marianna: Ludzie próbowali przygotować się do wojny, gromadzili jedzenie. Na początku wojny w naszej wsi spaliły się trzy gospodarstwa, prawdopodobnie od strzałów Niemców z Turośli. My uciekliśmy całą rodziną do Piątkowizny, słychać było płacz i krzyk. Potem już wszystko ucichło i uspokoiło się. Dwóch żołnierzy niemieckich chodziło razem z naszym sołtysem i sprawdzali, spisywali, co kto ma, ile zwierząt w oborze, ile ludzi mieszka w domu.

Pan Stanisław: My jako dzieci wybiegaliśmy do drogi Myszyniec - Kolno, którą jechali Niemcy i przyglądaliśmy się samochodom, bo wcześniej nikt z nas nie widział samochodu. Nawet niektórzy dorośli też się przyglądali.

Pan Stanisław: Gdy miałem 12 lat wzięto mnie na roboty. Pracowałem u niemieckiego gospodarza koło Ełku. Byłem bity. Mieszkaliśmy w oborze. Chcieliśmy uciec, ale nas złapano, dostaliśmy wszyscy baty. Na roboty poszedłem za siostrę.

Pani Marianna: To sołtys wyznaczał osoby, które miały iść na przymusowe roboty do Niemiec. Mój brat trafił do gospodarza koło Szczytna, ale był dobrze traktowany. Przyjeżdżał do nas każdej niedzieli rowerem pożyczonym od Niemca.

Pan Stanisław: Na robotach byłem 3 lata. Potem kopaliśmy okopy 30 km od Królewca.  Gdy przyszli Rosjanie, też nas przetrzymywali, musieliśmy zbierać wszystko z Królewca, co można było wywieźć do ZSRR. Pakowaliśmy na samochody meble i inne rzeczy. Kiedy dwóch Polaków chciał uciec, zabito ich. Nas przyprowadzono do nich i kazano przypatrywać się. Ostrzegano, że nas też może spotkać ten sam los.

Pani Marianna: U nas w Łączkach było czasami słychać dzwony. To w Turośli bito w dzwony, gdy Niemcy wygrywali na wojnie.

Czy podczas wojny odbywały się msze?

Pani Marianna: Ksiądz Wężyk z Łysych przyjeżdżał do Zalasa raz na dwa tygodnie. Zawsze było dużo ludzi do spowiedzi. Ja przyjęłam pierwszą komunię świętą właśnie podczas wojny.

Pan Stanisław: Ksiądz z Łysych mieszkał na Możdżonku, bo plebanię zajęli Niemcy.

Co czuli Państwo, gdy ogłoszono koniec wojny?

Pani Marianna: Wielką radość. Jeden do drugiego biegł, żeby powiedzieć o końcu wojny.

Pan Stanisław: Mój brat miał radio na słuchawki, dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że to koniec wojny. Ale brat zginął na froncie.

Pani Marianna: Wojna to coś strasznego. Oby nigdy więcej jej nie było.

Uczniowie klasy VIb i VIc odwiedzili  Panią Stefanię Kowalikowską w jej rodzinnym domu w Serafinie i przeprowadzili z nią krótki wywiad:

Dziękujemy, że zgodziła się Pani przyjąć nas w swoim domu i chce opowiedzieć nam o przeszłości, a dokładnie o wspomnieniach z czasów II wojny światowej. Prosimy, aby Pani najpierw powiedziała nam kilka słów o sobie?

Pani Stefania: Dobrze. Nazywam się Stefania Kowalikowska. Całe swoje życie spędziłam w Serafinie. Moje nazwisko panieńskie to Zapert. Wychowywali nas rodzice. Nas, czyli mnie, moją młodszą siostrę oraz brata.

Jak wspomina Pani przeszłość? Który okres w życiu był dla Pani szczególnie ważny?

Pani Stefania: Chociaż byłam dziesięcioletnim dzieckiem, to nigdy nie zapomnę, jak dotarła do nas informacja o wybuchu II wojny.

Co szczególnie utkwiło w Pani pamięci?

Pani Stefania: W Serafinie tylko sołtys posiadał radioodbiornik. W tym czasie funkcję sołtysa sprawował pan Szczęsny. Każdego wieczoru, wszyscy mieszkańcy całymi rodzinami szli do niego i wysłuchiwali wiadomości. Był to program pt. „Dziennik”. O wcześniejszych zamieszkach w kraju dowiedzieliśmy się również dzięki odbiornikowi radiowemu, ale nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw (...). Gdy usłyszeliśmy ten wstrząsający komunikat, to wybuchła wielka panika. Wszyscy pobiegli do swoich domów, żeby przygotować się do ucieczki.

Dlaczego ludzie aż tak przeraźliwe zareagowali, przecież to była pierwsza wiadomość, a wojskom niemieckim daleko jeszcze było do ataku?

Pani Stefania: Mieszkańcy Serafina bardzo ucierpieli podczas I wojny światowej, gdyż tu przebiegała linia frontu, toczyły się liczne starcia i wówczas cała wieś uległa zniszczeniu. Naprzeciw siebie stali wówczas żołnierze rosyjscy i niemieccy, a Polacy nie nadążyli uciekać między kulami (...). Z czasów I wojny światowej, tutaj nieopodal w pobliskim lesie, na skraju wioski, znajdują się dwa cmentarze zarówno i rosyjski, i niemiecki (…).

Czy Pani rodzina również uciekła w ten piątkowy wieczór?

Pani Stefania: Nie. Rodzice wiedzieli, że opuścimy nasz rodzinny dom, ale nie spieszyli się aż tak bardzo z ucieczką. Sytuacja zmieniła się kolejnego dnia, czyli w sobotę, z samego rana, jak do Serafina przyjechał mężczyzna na koniu z obiegnikiem informującym o wybuchu  II wojny światowej. Wówczas zabraliśmy ze sobą cały majątek, cztery krowy, konia, jedzenie i ruszyliśmy w kierunku Nowogrodu. Tam uciekali wszyscy mieszańcy Serafina, Dębów, Myszyńca. Dotarliśmy do Miastkowa, gdzie spędziliśmy ponad tydzień czasu. Uciekaliśmy tam jako jedni z pierwszych i dzięki temu przedostaliśmy się do Nowogrodu przez most. Kolejne osoby nie mogły tego zrobić, bo most został zaminowany.

Jak wyglądała sytuacja w Miastkowie?

Pani Stefania: Wszędzie w tym czasie nie czuliśmy się bezpiecznie, ale w Miastkowie spotkaliśmy polskich żołnierzy. I im mój tata oddał trzy krowy na mięso. Mama nie pochwalała tego, ale tata stwierdził, że żołnierzom jest bardziej potrzebne jedzenie, bo walczą za nas i musimy im w tym pomagać. Doskwierał nam wielki głód, ale nie to było najważniejsze. Tu znajdowała się piekarnia i ludzie, którzy przybyli, dostawali pieczywo, taki chlebek wielkości piąstki dziecka.

Co zrobiliście później?

Pani Stefania: Po siedmiodniowym pobycie w Miastkowie udaliśmy się w drogę powrotną do domu, ale nie mogliśmy już wrócić przez most. W obawie przed samolotami postanowiliśmy wrócić do domu nocą. Dotarliśmy do rzeki Czartoria i tam wybierając najpłytsze miejsce, przeprawiliśmy się przez nią. Przechodząc przez rzekę, również ryzykowaliśmy życiem, gdyż woda pomimo wszystkiego nie była taka płytka. Rodzice trzymali nas na rękach. Dodatkowo prowadzili konia, który wyrywał się i tato musiał prowadzić go przewiązując mu oczy chustą. Mieliśmy jeszcze krowę i tobołki (…). Jednak decyzja podjęta przez tatę okazała się słuszna, bo ludzie, którzy zostali w Miastkowie oraz w Nowogrodzie dostali się między wojsko i wielu Polaków już nie powróciło do domu.

Jak wyglądała sytuacja w domu po powrocie?

Pani Stefania: Brakowało nam jedzenia i picia. Nie mogliśmy wejść na własne pola, żeby ukopać ziemniaków. Nie mieliśmy podstawowych produktów, z których można byłoby przygotować jedzenie (...). Pamiętam, jak pewnego razu niemiecki żołnierz dał mamie lizawkę dla krów. Tą lizawką, a dokładnie wodą, w której gotował się roztwór, soliliśmy ziemniaki czy też inne jedzenie. Później dostaliśmy od Niemców punkty, tzn. kartki żywieniowe z przydziałem cukru, mąki, soli (…). Nie było w domach światła, brakowało nafty, żeby wieczorem zapalić lampę. Większość z nas miała wszy, bo brakowało nam wody i mydła.

Jak rozwijała się sytuacja?

Pani Stefania: W latach czterdziestych było bardzo ciężko, bo Niemcy atakowali nas w dzień i w nocy.  W tym czasie ośmiu mężczyzn z Serafina dostało powołanie na wojnę. Był to Piotr Nicewicz, Teofil Dąbrowski, Franciszek Dąbrowski, Aleksander Zapert, Aleksander Rolka, Józef Szmigiel i Stefan Dmochowski. Czterech z nich powróciło, dwóch dostało się do niewoli, a o kolejnych dwóch słuch zaginął (…).  W roku 1944 doszło do obławy z powodu dwóch partyzantów. A byli to dwaj mężczyźni, którzy pochodzili z Turośli. Wtedy nasza wioska i Pupkowizna przynależały do tej gminy. Byli zbiegłymi partyzantami. Aresztowano ich i gdy żołnierze niemieccy chcieli mężczyzn dostarczyć do więzienia, to napadli na nich mieszkańcy wioski w celu ich uwolnienia. Zabito wówczas dwóch żandarmów. Kolejnego dnia przyjechał do wsi niemiecki patrol, który ogłosił, że nazajutrz wszyscy mieszkańcy nie mogą opuszczać swoich domów.  Z samego rana przybyli Niemcy i aresztowali z miejscowości Serafin 36 mężczyzn i z Pupkowizny taką samą ilość. Sześciu mężczyzn powróciło do Serafina, a pozostali trafili do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Wśród nich byli ojcowie, mężowie i dzieci, a żal był jednaki i wielki, bo tragedia dotknęła każdą rodzinę.  Smutek panował w każdym domu, bo dla nas każdy był jak swój, a żalu i bólu po stracie najbliższych nie można opisać…

Pani Stefanio, dziękujemy za przedstawienie nam tak wielu faktów z czasów II wojny światowej.

/bn/

eDZIENNIK

POMOC PSYCH. - PEDAG.

PROGRAMY I PROJEKTY

 

Znalezione obrazy dla zapytania instaling

 

 

Znalezione obrazy dla zapytania talentowisko

 

 

Gościmy na stronie

Odwiedza nas 56 gości oraz 0 użytkowników.

Mapa Dojazdu

 

2024 Copyright Szkoła Podstawowa im. H. Sienkiewicza w Łysych Rights Reserved